poniedziałek, 19 września 2011

Milion dziennie płacimy posłom za ich pracę - po co nam tylu posłów?

Milion dziennie płacimy posłom za ich "pracę"
Szok! Prawie 1,2 miliona złotych dziennie płacą Polacy na utrzymanie Sejmu. To m.in koszt poselskich pensji i licznych przywilejów. Co mamy w zamian? Niespełnione obietnice, coraz bardziej skomplikowane prawo i polityków, którzy zamiast pracować na Wiejskiej, na posiedzeniach w Warszawie pojawiają się coraz rzadziej, uchwalają i debatują coraz mniej
W tym roku budżet Sejmu jest rekordowo wysoki. Wynosi prawie 431 milionów złotych. To aż 10 razy więcej niż w tym roku może zebrać Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka!
Łatwo przeliczyć, że dzień utrzymania Sejmu kosztuje podatników prawie 1,2 mln złotych dziennie. I to wliczając soboty i niedziele.
- Obserwujemy niekontrolowany trend do powiększania kosztów tej instytucji. Koniecznie, odpowiednią ustawą, trzeba wprowadzić tam oszczędności - komentuje Faktowi Ryszard Bugaj, ekonomista. - W tych trudnych czasach, gdy od Polaków wymaga się oszczędności, mądry przywódca zaczyna zaciskanie pasa od siebie. To dziwne, naganne, że posłowie tolerują wzrost wydatków Sejmu - dodaje prof. Krzysztof Rybiński (44 l.), rektor WSEI w Warszawie.
Dlaczego więc posłowie nie reagują? Bo około 170 mln zł z budżetu Sejmu idzie na ich pensje oraz przywileje poselskie. A tych ostatnich jest cała lista. Bo ponad 6 mln zł w tym roku ma iść na opłacenie darmowych przelotów posłów. Z kolei ponad 5 mln złotych zapłacimy za wynajęcie mieszkań dla posłów w Warszawie (miesięcznie na ten cela mają ryczałt w wysokości 2200 zł) mimo, że w stolicy bywają tylko kilka dni w miesiącu. Np. w styczniu na posiedzeniach w Warszawie byli tylko 4 dni! Z naszych pieniędzy kupują paliwo do samochodów, my płacimy za ich delegacje i jak się okazuje rekordowe lenistwo! Posłowie coraz mniej pracują, a uchwalane przez nich prawo jest coraz gorsze.
- Jak widać przygotowanie posłów do pracy w parlamencie jest coraz słabsze. Brakuje im wiedzy, kompetencji - ocenia Bugaj. Oby dostrzegli to wyborcy! - Wielu przedsiębiorców twierdzi, że lepiej by było jakby parlamentarzyści przestali uchwalać nowe prawo. Jest ono skomplikowane, złej jakości. Więc mnie niższa aktywność posłów nie przeszkadza. Co więcej: jak mają psuć, to niech pracują mniej - mówi prof. Krzysztof Rybiński.
- Przy czym posłem w Polsce może być każdy nawet nieznany bez wykształcenia „szarak” z programu Big Brother który czas swojej kadencji spędzał na dojazdach i organizacją sobie i przyjaciołom hucznych zabaw. Na potrzeby prowadzenia biura poselskiego zakupił BMW 750 z silnikiem 5000cm3 do którego paliwo 23 tyś zł miesięcznie było opłacane w całości z pieniędzy przyznanych na prowadzenie biura poselskiego. Tyle że biuro poselskie to praktycznie fikcja. Niektórzy posłowie w ciągu swoje całej kadencji ani razu nawet nie wystąpili nawet w sejmie na mównicy nie zabierając głosu. Stawiennictwo na obradach sejmu jest nieobowiązkowe. Dlatego wiec Posłowie zwykle weekendy zaczynają już w czwartek i z tego to powodu nie rzadko na sali sejmowej podczas obrad sejmu gdzie ważą się losy Polski pozostaje 3-10 posłów z 460 których obowiązkiem są decyzje i ciężka obowiązkowa praca tam. Więc wielu z posłów bawi się już za nasze pieniądze sponsorując sobie i swoim znajomym huczne imprezy w SPA z wyborną dietą za nasze pieniądze... Tak wiec w Polsce posłem zostać może każdy bez konsekwencji. Piękne życie, a przy okazji zarobić można wiele i ustawić sobie przyszłość. Znajomości, kontakty, lepszy biznes w przyszłości sobie i rodzinie, znajomym. Przypomnijmy że według naszych źródeł przeforsowanie ustawy w sejmie RP dla np. przedsiębiorcy to koszt około 2 mln złotych.
Czy gdyby wprowadzić w RP prawo wzorem innych krajów – „prawo rozliczenia się z obietnic danych wyborcom pod odpowiedzialnością utraty własnego majątku” to ile potencjalnych posłów chciałoby zostać jeszcze posłami? Dlaczego w Polsce nie ma takiego prawa Prawa które reguluje tą kwestię? No tak ale kto wprowadzi taki obowiązek skoro taki obowiązek wprowadzić mogą tylko sami posłowie...?
Jeżeli na serio myślimy o naprawie państwa polskiego, a może nawet w ogóle o jego zachowaniu, to dla propozycji JOW nie ma alternatywy i świadomość tego faktu zatacza coraz szersze kręgi. Miłościwie nas okupujące partie polityczne zdają sobie z tego sprawę, a ich przodownicy, dla których Polska to niewyczerpane źródło beneficjów i synekur, rozpaczliwie główkują, jakby się przed ich utratą obronić, a jeśli już w żaden sposób wykręcić się nie da - to jakby ten pomysł tak przetworzyć i zdefasonować, żeby ich partyjne interesy jak najmniej na tym ucierpiały. Widzieliśmy to doskonale na przykładzie ordynacji wyborczej do samorządu terytorialnego, kiedy członkowie SLD uwierzyli zapewnieniom Millerów, Oleksych i Janików, że wybory jednomandatowe przyniosą ich partii druzgocące zwycięstwo. Gdy Miller i S-ka zobaczyli, że ten bluff polityczny ich własne szeregi potraktowały na serio, dali nam popis dialektycznego myślenia i leninowskiej taktyki, jak "jeden krok w przód" zamienić na "dwa kroki w tył". Najpierw usiłowali "bezpośrednie wybory" prowadzić tak, żeby rozstrzygający głos miały w efekcie partyjne rady gmin, a nie wyborcy i wprowadzić "wybory bezpośrednio-pośrednie". Kiedy pomysł nie przeszedł, bo dzisiaj podwójnego myślenia już w szkołach nie uczą, wówczas obwarowali zgłaszanie kandydatów na burmistrzów takimi zapisami, żeby wyborcy mieli jak najmniej do powiedzenia, a o tym, kto może kandydować decydowały partie. Wszystkie te krętactwa trochę zmniejszyły rozmiary porażki, jaką partyjniactwo w tych wyborach poniosło, klęska jednak była nad wyraz bolesna i konieczność poszukiwania dalszych przeciwdziałań oczywista.
Od kiedy Platforma Obywatelska ogłosiła poparcie dla JOW w wyborach do Sejmu, nasiliły się dywagacje na temat ogólnej liczby posłów. Na podstawie tego, co przekazały nam media, PO postuluje zmniejszenie liczby posłów o połowę. Po co 460 posłów, dlaczego nie miałoby nam wystarczyć 230? Podobne opinie wygłaszali członkowie Ruchu Normalne Państwo, a nawet taki zdecydowany zwolennik JOW, jak p. Stefan Bratkowski, opowiada się od dawna za radykalnym zmniejszeniem liczby posłów. Oszczędzać trzeba - powiadają - nie stać nas na takie wyrzucanie pieniędzy, każdy poseł dużo kosztuje, a nasze państwo biedne. W takiej Ameryce - utrzymują - wyborców jest 10 razy więcej niż u nas, a kongresmanów wcale nie, widać więc, że spokojnie można by tę liczbę zmniejszyć. Według Janusza Korwin-Mikkego i jego UPR - wystarczyłoby właściwie tylko 100 i ani jednego więcej. Każdy, kto miał okazję oglądać chociażby transmisję z obrad Sejmu, jest zbulwersowany widokiem pustych ław poselskich i mówców przemawiających do pustej sali. Jeśli ktoś kiedyś widział salę obrad parlamentu brytyjskiego czy Kongresu USA, to niczego podobnego tam nigdy nie zobaczy, trudno więc, żeby się nie zastanawiał czy tych posłów naprawdę nie jest za dużo? Mało kto zdaje sobie sprawę, że tu nie o liczbę miejsc na sali chodzi, tylko o sposób funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej, która zupełnie inaczej działa tam, gdzie są JOW, a inaczej w polskiej partiokracji. Na dobrą sprawę całego tego widowiska mogłoby w ogóle nie być i wystarczyłoby, żeby wódz każdej partii dysponował tyloma głosami, ile procentowo partia uzyskała w wyborach. Wówczas zbieraliby się tylko Miller, Tusk, Kaczyński, Lepper i Giertych, każdy miałby tyle głosów, ile wynikałoby z podziału i sprawy załatwialiby między sobą, jak wodzowie z wodzami. 
Zostań milionerem?
Zapisz się do wiodącej partii politycznej które mają swoje siedziby praktycznie w każdym mieście. Zacznij zabierać głos. Zostań „krzykaczem” To nic nie kosztuje. Kilka godzin miesiącu bądź na zebraniach tzw. „działaczy” - To recepta na to by bez zbędnych inwestycji ustawić siebie i swoich bliskich i już do końca życia żyć w dostatku i uchodzić za człowieka prawego i majętnego. Człowieka którego prawo nie dotyczy, bo ma immunitet i znajomości.
Ilu powinno być posłów? - artykuł prof. Jerzego Przystawy Wysłane piątek, 26, września 2003 przez Krzysztof Pawlak 
- Kto i dlaczego ustalił, i zapisał w Konstytucji, że senatorów ma być 100, a posłów 460? Jak wiadomo, te liczby ustalono przy tzw. okrągłym stole. Wiemy też, że obie wysokie układające się strony o funkcjonowaniu ustroju demokratycznego miały pojęcie, delikatnie mówiąc, mgliste. Pomysł powołania Izby Wyższej, Senatu, zgłosili znani "demokraci-komuniści" i zaproponowali 100 senatorów. Dlaczego 100? Bo to liczba okrągła, niczym "Okrągły Stół"? Podejrzewam, że zmałpowali ją od Amerykanów, gdzie, jak wiemy, Senat liczy sobie 100 senatorów. Tam jednak ta liczba nie wynika z jej okrągłości, tylko stąd, że stanów jest 50 i każdy stan reprezentowany jest przez dwóch senatorów. Kadencja senatorska trwa tam sześć lat, ale co dwa lata wymienia się jedną trzecią składu, wobec tego zawsze w Senacie zasiada równa setka. To ma jakiś sens i nie wynika ani z kalkulacji budżetowych, ani z magii liczb. W Polsce liczba 100 senatorów nie wynika z niczego i nie posiada żadnego sensownego uzasadnienia.
Podobnie jest z liczbą 460 posłów. Przeniesiono ją żywcem z PRL-u, gdzie przecież też zasiadało w Sejmie 460 "przedstawicieli narodu". Po co komunistom było potrzebnych 460 niemych posłów? Może jakiś skrupulatny badacz to ustali, ale podejrzewam, że była to liczba najzupełniej przypadkowa i niczym nieuzasadniona.
Do Kongresu USA wybiera się 435 kongresmanów, natomiast Brytyjczycy mają ich aż ok. 650 posłów. Włosi, dla odmiany, zadowalają się liczbą 630 posłów i 300 senatorów. Która liczba jest bardziej prawidłowa i która jest optymalna?
Oczywiście, odpowiedź na to pytanie nie jest prosta i składa się na nią wiele czynników. Ma tu znaczenie i tradycja, i historia, i poziom wykształcenia, i kultura obywatelska, i koszty utrzymania parlamentu. W Polsce najwięcej się dzisiaj mówi o tych ostatnich, ale jestem przekonany, że jest to wzgląd, w poważnej demokracji, najmniej istotny. W Ameryce funkcjonowanie każdego kongresmana kosztuje dobrze ponad milion dolarów i środki materialne, jakie państwo oddaje do jego dyspozycji, są naprawdę ogromne. Inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie pensje czy diety poselskie są raczej bardzo skromne i uzyskanie mandatu nie oznacza, jak w Polsce - że się Pana Boga złapało za nogi.
W moim przekonaniu najważniejszym czynnikiem, który w największym stopniu wpływa na jakość działania JOW, jest odległość posła od wyborcy, a więc jaką możliwość posiada zwykły obywatel w dotarciu do swojego posła, nie tylko po to, aby móc przedstawić mu sprawę, która boli, ale także - by go poznać i kontrolować, jak wywiązuje się ze swoich obowiązków. Ta odległość, to przede wszystkim tzw. norma przedstawicielska określająca ilu wyborców przypada na jednego posła. Ta liczba nie powinna być za duża, bo wtedy możliwości obywateli maleją, do posła trudno się dostać, trudno go poznać i kontrolować, natomiast większe możliwości uzyskują środki masowego przekazu oraz większą rolę odgrywają interesy partyjne. Nie powinna być też zbyt mała, nie tylko dlatego, że wtedy rosną koszty utrzymania parlamentu, ale przede wszystkim dlatego, że powstają inne, niekorzystne okoliczności, jak różne nieformalne i ukryte związki w małych społecznościach, które mogą przeszkadzać i utrudniać działanie demokracji przedstawicielskiej. Jaka liczba byłaby optymalna dla Polski - niełatwo powiedzieć, ponieważ takich badań nikt nie przeprowadził i w obecnych warunkach byłoby to dość trudne.
Przypadkiem tak się składa, że liczba 460 posłów w Sejmie odpowiada w przybliżeniu normie przedstawicielskiej, jaką stosują u siebie Brytyjczycy. W wyborach AD 1992 43.250 tysięcy wybierało tam 651 posłów, co daje 66,4 tysiące wyborców na mandat. W roku 1987 43.181 tysięcy wybierało o jednego posła mniej, co też daje 66,4 tysiące na mandat. W roku 1979 wyborców było o ponad 2 miliony mniej, bo tylko 41.096 tysięcy i wybierali 635 posłów, co daje 64,7 tysiące wyborców na jednego posła. W Polsce, w wyborach AD 2001 uprawnionych wyborców było 29.364 tysiące. Jeśli tę liczbę podzielić na 460, to otrzymujemy 63,8 tysiące wyborców na jednego posła, a więc niewiele mniej niż to ma miejsce w najbardziej wzorcowej demokracji na świecie.
Z tego powodu my, w Ruchu na rzecz JOW, nie jesteśmy zachwyceni propozycjami radykalnego zmniejszenia liczby posłów, tak jak to głosi Platforma czy Stefan Bratkowski. Prawie 130 tysięcy wyborców na mandat to stanowczo za dużo dla Polski, żeby taka ordynacja przyniosła najlepsze efekty. Przede wszystkim: niepomiernie wzrósłby wpływ partii politycznych na wynik wyborów, wzrosłyby koszty kampanii wyborczej, wzrósłby wpływ mediów, a więc wszystko to, z czym chcemy zerwać. Dlatego, jeśli politycy Platformy naprawdę chcą naprawy państwa, to powiedzmy im, żeby nie uprawiali demagogii, że nas nie stać na 460-osobowy Sejm. Polski nie stać na Sejm skorumpowanych darmozjadów i pasożytów, którzy nie liczą się ani z groszem publicznym, ani z opinią publiczną, ani ze swoimi wyborcami. Mądrze wybrany parlament, w którym zasiądą ludzie cieszący się zaufaniem swoich wyborców, z nawiązką zwróci pieniądze zainwestowane w ich wybór i utrzymanie. Trzeba tylko stworzyć realną możliwość wybrania takiego parlamentu. Taką możliwość stworzą wybory na wzór brytyjski, w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych, z normą przedstawicielską zbliżoną do tej, jaką Wyspiarze stosują u siebie od pokoleń. Liczba 460 JOW całkiem się do tego nadaje
 Komputerek, piwko, drzemka... Cała prawda o pracy posła





Cała prawda o pracy posła - tak można pracować do śmierci
Komputerek, piwko, drzemka... Cała prawda o pracy posła

z www.fakt.pl

Politykom łatwo decydować o wydłużaniu wieku emerytalnego czy podnoszeniu podatków Polakom. Nie przejmują się szalejącą drożyzną, wyższymi ratami kredytów hipotecznych, czy kolejkami do lekarza. Oni żyją jak w raju - miesięcznie zgarniają w Sejmie po około 12,5 tys. złotych i mają masę darmowych przywilejów

A w pracy są tak znudzeni, że często przysypiają podczas obrad. Na takich posadkach można sobie „pracować” nawet do śmierci. Choć nie trzeba, bo przecież nawet emerytury posłowie czy ministrowie mają o wiele wyższe niż my.

O takiej pracy, jaką mają polscy parlamentarzyści i ministrowie, zwykły Polak może sobie tylko pomarzyć! Zdrzemniesz się w pracy? To ją stracisz. A tu proszę – poseł Solidarnej Polski Andrzej Dera (51 l.) drzemie aż miło. I jeszcze mu za to płacą, bo jest.

Posłowie zjeżdżają się na kilkudniowe posiedzenia Sejmu raz na dwa tygodnie. Senatorowie  nawet rzadziej. Podczas posiedzeń sejmowa sala najczęściej świeci pustkami, a jeśli już politycy są, to tylko kilku bierze udział w debacie. Oficjalnie dlatego, że w tym czasie mają bardzo ważne posiedzenia komisji.

Owszem, tam się też pojawiają. Ale starcza im też czasu na czytanie gazet w sejmowej knajpie, plotkowanie w kuluarach albo zabawianie się internetem w kupionych z pieniędzy podatników służbowych iPadach. Można też bezkarnie uraczyć się alkoholem, co normalnego pracownika zawsze kosztuje dyscyplinarne zwolnienie. Ale nie posła! On nawet jeśli wyduka, że "umie coś tam, coś tam" jak w poprzedniej kadencji Elżbieta Kruk (53 l.) z PiS dostaje "jedynkę" na wyborczej liście i zostaje posłanką po raz kolejny.

Zmęczeni ciężką pracą parlamentarzyści mają do dyspozycji całą stajnię służbowych limuzyn. Wystarczy zadzwonić po auto i kierowca podwiezie, gdzie trzeba. Powrót do domu? Spokojnie, mają darmowe loty, z czego skwapliwie korzystają uciekając w popłochu z Sejmu i tłumacząc to "pracą w terenie"

1 komentarz: